Przejdź do głównej zawartości

Pić jak Ruski - 100 dni z Mr Hydem (zawiera fragment książki)

Zacząłem spisywać swoje przemyślenia w momencie zarzucenia picia alkoholu. Po 25 latach imprezowania zacząłem zauważyłem, że coś mi nie pasuje. Choć się nie stoczyłem, choć nic nie straciłem i nikogo nie skrzywdziłem, to picie zaczęło mi przeszkadzać.

Szczególnie rano. I nawet nie chodzi o ból głowy, bo ten mi zazwyczaj nie dokuczał.

Powoli, wraz z wiekiem, zaczął mnie dopadać moralniak.
Zacząłem tracić swoje marzenia, swoją werwę. 

Przemyślenia nie są ani zanadto wesołe, ani powalająco smutne. Alkohol sam w sobie nie jest złem, dopiero w połączeniu z niektórymi mózgami stanowi zagrożenie. Czyli tak naprawdę to te mózgi stanowią problem.

Ale alkohol jest tani w produkcji. System żyje z nas konsumentów...

Ebook już do przechwycenia.

Kup teraz 

Link do strony zakupu



Spis treści:

  • Wstęp    4
  • Kolejny początek    7
  • Prawo do pisania historii należy do zwycięzcy     12
  • Nie przegap swojego listonosza    21
  • Chory świat    26
  • Kup pan cegłę    31
  • Pasożyty mentalne    38
  • Wieści z frontu młodego abstynenta    44
  • Dziś nie jest lekko    49
  • A po nocy przychodzi dzień…    51
  • Pomiędzy ascezą a rozpustą     57
  • 100 dni z Mr Hydem    70
  • W uścisku reklamy    82
  • Miesiąc od pierwszego wpisu    90
  • Z pijanym nie tańczę    95
  • Spychacz problemów    101
  • Alkohol, dieta, trening - jak to pogodzić?    111
  • Piję bo lubię - argument ostateczny    117
  • Nie ze mną te numery Brunner    125
  • Jak odmówić, pozostając miłym    133
  • Działanie grupy - trochę jak magia    143
  • Zagrożenia nawrotów    147
  • Z drugiej strony lustra. A może jednak z pierwszej.    151
  • Imprezowania ciąg dalszy    155
  • Jak tygrys w klatce    163
  •  Zostało tylko parę dni do setki    165
  • To byłem, jestem, czy nie byłem i nie jestem alkoholikiem?    168

 

Obfity fragment

Wstęp
Prawie każdy zastanawia się nad stosowanymi przez siebie używkami. Gdy dochodzimy do wniosków, że nie za bardzo nam pasuje dalsze korzystanie z wątpliwych dobrodziejstw substancji psychoaktywnych - wtedy możemy zorientować się, jak bardzo jesteśmy od nich uzależnieni.
Odstawiłem picie zachowując niezmienione otoczenie. Nie znając wyniku tego eksperymentu zacząłem opisywać przemyślenia, nachodzące mnie w najdłuższym, jak do tej pory, okresie mojego dorosłego życia.
Różnorodne, trzeźwe spostrzeżenia prowadzą do spójnego dla mnie obrazu dzisiejszej rzeczywistości. Jesteśmy bowiem w trudnym położeniu, gdzie prawda już dawno zaklejona została kolorowymi reklamami. Borykamy się z fałszywymi wzorcami zachowań i czasem wpadamy w otchłań konsumpcji. Alkohol, obok papierosów, stanowi potężne państwowe narzędzie, napędzające nie tylko gospodarkę, ale dające pracę wielu ludziom. Ktoś musi pić, aby wszystko pięknie się toczyło, aby rozgrywały się tragedie i sporadyczne sukcesy. Ale dlaczego ja? Po co mam pić dalej?

Jeśli poszukujecie kolejnej ludzkiej tragedii, odbicia się od dna i nowego życia, to nie znajdziecie u mnie takiej historii. Po 25 latach fajnej zabawy, niemal codziennego balangowania, naszły mnie wątpliwości. Uznałem, że coś mi nie pasuje, że jakieś elementy życia wymagają przestawienia. I zacząłem je przestawiać.
Alkoholizm kojarzy się z większymi problemami. Jeśli więc już krzywdzicie swoich bliskich, jeśli już stoczyliście się, to nie jest dla was poradnik. Potrzebujecie terapii, potrzebujecie opieki, aby mieć siłę stawić czoła swojemu pijaństwu.
Jeśli wahacie się, to tu znajdziecie dużo argumentów wzmacniających to wahanie. Nie mogę się zgodzić z arbitralnym malowaniem wszystkiego na czarne i białe kolory. Nie jestem sędzią, który powie: to jest złe, a to jest dobre. Alkohol sam w sobie jest tylko substancja chemiczną, obecną w naszej cywilizacji od tysięcy lat.
Jeśli coś wam podszeptuje, instynkt wam podpowiada, że nie do końca pasuje wam ten sposób bycia, to wtedy moje przemyślenia mogą być pomocne.
Jeszcze w fazie pisania, ostatniej - wtedy, gdy się patrzy co powstało, przekazałem jeden egzemplarz na urodziny mojemu znajomemu. Największą radością dla mnie było, gdy powiedział mi, że jak chciał się napić, to poczytał trochę niniejszej książki i mu przeszło.
Mamy takie same mózgi, jesteśmy bardzo do siebie wszyscy podobni. Dopadają nas podobne dylematy i stosujemy dostępne środki zaradcze. Picie w dzisiejszym świecie to styl życia, to forma leczenia, to kanał komunikacji. Wszystko może pozostawać pozornie w porządku aż do naszej spokojnej śmierci. To zawsze oni mają problem, nie ja, nie my. To oni. Tak trudno odczytać sygnały z zewnątrz, kiedy zaczynamy tracić więcej z powodu picia niż zyskiwać.
Mam nadzieję, że dla wszystkich, którym głos wewnętrzny mówi, że może warto przestać pić - ten prosty poradnik, ten zbiór przemyśleń pisany w pierwszych dniach abstynencji - będzie bardzo przydatny.
Dla tych zaś, co nie mają problemu ze swoim piciem, będzie być może trochę innych punktem widzenia, pozwalającym utrzymać spożycie trunków na poziomie, nie zagrażającym zatonięciem w krainie giętych mebli.


Dzień trzeci
Kolejny początek

Zaczynam pisać o północy, gdy mija trzeci dzień kolejnej próby życia w trzeźwości. Choć nie stoczyłem się, choć nie osiągnąłem dna, to nadszedł moment, w którym zobaczyłem, że alkohol zaczyna zabierać mi więcej niż dawać.
Tym razem podchodzę do tego z większym respektem i mniejszym optymizmem niż wcześniej. Mr Hyde jest przynajmniej tak samo inteligentny jak dr Jekyll. Przynajmniej tak samo inteligentny, bo jeśli nawet są tak samo przebiegli, to ciemna strona mocy nie ma żadnych zahamowań, nie gra fair.
Nawet nie wiem, czego oczekiwać, czy będzie ciężko, czy pójdzie radośnie? Na pewno nie mogę pozwolić sobie na brak szacunku do przeciwnika. Bo przeciwnikiem jestem ja sam.
Wcześniej prób było niewiele. Nie było bowiem problemu. Była zabawa. Było odstresowanie. Było poczucie kontroli, panowania nad piciem.
Pierwsze próby pokazały, że przeciwnik jest lepszym graczem. Dopiero chęć powstrzymania się od picia pokazała prawdziwą siłę nałogu.
Alkohol towarzyszy mi od lat. Niby nigdy nie odniósł dotąd spektakularnego zwycięstwa, ale czuję, że krok po kroku podstępnie wykrada moje plany. Nie niszczy życia, bo byłby to akt motywujący do natychmiastowej obrony. Niszczy oczekiwania, spowalnia, tłumi normalną percepcję wchodząc na pierwszy plan, jako jedyny słuszny reprezentant relaksu i zabawy.
Pakt o nieagresji
Balanguję od ćwierć wieku, może nawet ciut dłużej. Z tym pasożytem jestem w dyplomatycznej symbiozie. Ważne plany pozostają nienaruszone, luźne chwile oddaję jak lenno. Coraz efektywniej pracuję, umiem i wiem coraz więcej. Potrafię zorganizować wszystko i rozwiązywać większość problemów, po to aby mieć więcej czasu. Więcej czasu na wypoczynek.
Nie robię się młodszy, z wiekiem człowiek traci zapał, a mój pasożyt dokłada się do tego znakomicie. Łatwo sobie wyobrazić wielki żaglowiec sunący po falach oceanu życia. Każda butelka fajnego trunku po opróżnieniu trafia na sznurku za burtę. Choćby wiatr dął w żagle z całych sił, to masa pustego szkła na sznurkach wlecze się za mną i hamuje. Nie zatrzymuje całkowicie. Nie rujnuje i nie wywraca jak żółwia na skorupę. Nie daje jednak płynąć z pełną prędkością. A życie mam przecież jedno.
Jest moc!
To koniec trzeciego dnia. Po dwóch dniach nerwówki z powodu odstawienia „lekarstwa na każde zło”, zaczynam znowu czuć moc. Mogę więcej, myślę szybciej, plany zaczynają mnie nosić i unosić.
Już to przeżywałem, cieszyłem się tym. To trochę tak, jak odciąć ten cały balast i ruszyć do przodu. Wszystko staje się bardziej jasne. Problemy - przesuwane jak worek ze śmieciami - zaczynają się porządkować i przestają być śmieciami. Nie trzeba nic z nimi robić, albo przetworzenie jest dziecinnie proste. Dodatkowo człowiek czuje się lepszy, taki czystszy i bardziej wartościowy. Nawet jeśli to jest kolejna iluzja produkowana przez mózg, to jest to iluzja spójna.
Pojawia się chęć trenowania, ruchu na świeżym powietrzu. Człowiek przestaje jeść śmiecie, które przechodziły przez otępiały dział wewnętrznej kontroli jakości. To takie wielostopniowe turbo.
 A potem nadchodzi czas zasłużonej nagrody. Chwili wytchnienia. Dobry trunek z fajnymi ludźmi, tak dla relaksu, tak jak na reklamach. Zmęczony, zadowolony z dobrej roboty facet o koniecznie zdecydowanych rysach twarzy promienieje, zdejmując kapsel z butelki piwa lub nalewając je do szklanki. Tak przymyka trochę oczy, bo przecież jest mu tak dobrze i sobie sączy zimne piwko…
 I znowu nic się nie chce. Znów po jednym łyku lekarstwa znajduję się po drugiej stronie lustra, zmęczony, zgnuśniały, stłumiony.
Nie pasuje mi to.
Każdy ma swojego demona
Od wielu lat mam doskonały kontakt z ludźmi. Tak mi się przynajmniej wydaje, mam nadzieję, że oni też to tak odbierają. Jeśli jestem w tym odczuciu osamotniony, to również wszystko w porządku. Jest mi dane wysłuchiwać ciekawe historie, ciekawych ludzi, które pozwalają widzieć świat wieloma oczami.
Tak łatwo jest pomóc komuś, patrząc z boku na jego wyimaginowany problem. Wyimaginowany czy konkretny, to w sumie nie ma większego znaczenia. Psycholodzy twierdzą, że prawdą jest to, co dana jednostka przeżywa. Jeśli wydaje jej się, że ma problem, to go w istocie ma. Nawet jeśli fizycznie ten problem nie zaistniał. I tak dla jednego brak górnej czwórki w uzębieniu będzie problemem, a dla innego będzie to doskonała przerwa na zainstalowanie papierosa.
Każdy ma też swoje demony, skrojone ma miarę jak dobry garnitur. Nie są to wcale obce elementy, które można po prostu wyrzucić. Trochę jak z lękami, które mają przecież swoje korzenie i swoje funkcje. Swoich własnych demonów nie można wykopać z głowy i serca. Każda próba będzie bolesna i doprowadzi do ich powrotu, albo do odarcia swojej osobowości z tych kontrastowych elementów.
Wchłonięcie ich, zaakceptowanie i spojrzenie im w oczy powoduje, że dopełniają lukę, z której się oderwały. Wchodząc na swoje miejsce, czynią nas o tyle silniejszymi, o ile osłabiały nas, gdy odseparowały się od całości i zaczęły panoszyć samotne po naszej głowie i sercu. Odpychanie, przesuwanie i negowanie nic nie da. Będzie tylko wzmacniać kontrast pomiędzy demonem i brakiem w dobrostanie. Będzie zwiększać kontrast, napięcie i cierpienie.
Czyli jakie wnioski może wyciągnąć z tego alkoholik? No nie ma co walczyć z nałogiem, trzeba znaleźć mu dobre miejsce, zaakceptować go i przyjąć do serca. Przytulić trzeba „butelasię” do serca. Napić się trzeba, tak na zgodę. Pokrętna, gnuśna logika pijanicy zawsze zepchnie sposób myślenia na tor, w którym jak najbardziej jest to zrozumiałe, że można, ba! nawet trzeba się napić.
Alkohol przecież jest zdrowy. Ile lekarstw jest robionych jako nalewki ziołowe na spirytusie. Przecież farmaceuci nie mogą się mylić. Jest smaczny, jest zdrowy, relaksuje, odpręża, rozjaśnia umysł, zwalnia niepotrzebne hamulce społeczne. Po prostu super!
No chyba, że komuś zaczyna przeszkadzać. Wtedy myśli sobie - troszkę trzeba przykręcić ten kranik. Ha, tu dopiero się zaczyna niezła jazda. Potrzeba napicia się zaczyna z pogodnego, niewinnego duszka stawać się potężnym demonem, żeby nie napisać Dżinem (z tonikiem, czy też bez).
Nikt nie jest w stanie tak dobrze mnie oszukać, jak ja sam siebie. To skłania do respektu, to każe patrzeć wyraźniej na półprawdy, które sam sobie serwuję.
 

Dzień ósmy
Prawo do pisania historii należy do zwycięzcy
Znowu zabieram się za pisanie nocą. Okoliczności są niezwykłe jak dla mnie. Gdybym był kierowcą tira, prawdopodobnie byłyby to nudne realia każdej podróży. Ale nigdy nie byłem kierowcą tira, więc tak sobie tylko gdybam.
Jedziemy kamperem (nie będę pisał camperem, a poszukując słowa opisującego samochód z zabudowaną przestrzenią mieszkalną nic innego nie znalazłem) przez Europę. Wyjechałem z kraju Basków i już jesteśmy po francuskiej stronie. Na jeden dzień jazdy wystarczy. Chwilowo rzucamy kotwicę na dość cichym parkingu.
Jeśli chodzi o alkohol, to trzymam się dzielnie. Nie ukrywam, że na razie okazuje się to łatwiejsze, niż oczekiwałem. Myślałem, że będzie mnie bardziej szarpało, że będę ciągle myślał o tym, że nie piję, że inni piją i że pozostałem osamotniony. Tak nie jest.
Jest trochę bólów fantomowych. Gdy wracam z lotniska, w sposób naturalny chciałbym się napić. Znowu nie chodzi chyba o alkohol, ale bardziej o nawyk. Od lat tak robiłem, a teraz już nie. Brakuje mi tych czynności, które były zwyczajowymi zachowaniami.
Raz wieczorem chciałem napić się czegoś zimnego i chwyciłem butelkę z dżinem. W trakcie odkręcania złapałem się na tym, że coś jest nie tak. Nie miałem jednak żadnego żalu, żadnej frustracji, pod tym kątem nie jest źle. Ale to, że złapałem butelkę może stanowić poważny symptom wdrukowanych zachowań.
Ta część odwyku jest bardzo ważna, warto prześledzić porażki w rzucaniu papierosów przez palaczy. Owszem, można powiedzieć, że nikotyna jest niemal tak uzależniająca jak heroina, ale to przecież wspólne rozmowy przy papierosku, to kodowanie czasu odpoczynku stanowi wytrych.
Tak też jest z alkoholem. Już pierwszy rzut oka pokazuje, jak ważny dla świata mężczyzn jest browarek. Oczywiście, że to piwo, to już dawno nie jest piwo, tylko alkoholowy produkt masowy. Ale przez to, że jest masowy oznacza, iż jest masa kasy na kreowanie schematów. I tak to działa. Przecież po skokach, szczególnie w upalny dzień, nie ma nic złego, gdy idzie się na piwko. Jedno, dwa lub skrzynkę. Lampka wina do obiadu - to wyraz wykwintnego smaku i dbałości o układ trawienny. Dzióbek nalewki ziołowej na dobry sen i trawienie to oznaka dojrzałego dbania o swoje zdrowie. Dorośli mężczyźni pozdrowią się setką zmrożonej wódki lepiej niż potrząsaniem dłoni. Wykrzywią się przy tym synchronicznie i zaraz nastąpi między nimi iluzja więzi i porozumienia.

Nerwusek
Troszkę źle może być z poddenerwowaniem. Czwartego dnia byłem gotowy wysiąść z samochodu i oklepać jakiegoś przygłupa z małego, czerwonego seata. Ignorant nie zna różnicy pomiędzy znakiem zakazu wyprzedzania a zakazem skrętu w lewo. Zaczął na mnie trąbić. Fuksem dla niego byłem już na pasie przeciwnego ruchu i zagrożenie zdrowia osób pozostałych w moim samochodzie nie pozwoliło mi na wyjście z auta. Gdybym był sam, możliwe, że zostawiłbym tak na środku samochód i wyszedł pouczyć łachudrę. To nie jest zwykła dla mnie reakcja. Może być faktycznie spowodowana stanem odstawienia. Może jednak nie. Na dwoje babka wróżyła. Mogło mi się po prostu nazbierać złości....

 

 Serdecznie dziękuję za nadsyłanie opinii.

Robert napisał:
"Napisałeś coś, co nasuwa na myśl słowo: doskonale. Może jest to spowodowane że znam cię i czytając słyszę twój głos. Ale jako człowiek pijący, muszę otwarcie przyznać: przy lekturze są miejsca gdzie biorą dreszcze. Wypełniałem podobne testy i zawsze wychodził mi poziom lekko ryzykowny. Niby kontrolujemy, ale syreny alarmowe potrafią zawyć. Wracając do książki, nie ma potrzeby poprawek jest dobrze. To dojrzałe dzieło"

Marcin napisał:
"Do lektury "Pić jak Ruski..." usiadłem z marszu. E-book nie jest opasły,  można z powodzeniem "wciągnąć" go na raz. Zaskoczenie, ciekawość... W końcu autora znam z  tematyki spadochronowej i turystycznej. Doświadczony skoczek, instruktor spadochronowy, mąż, ojciec... alkoholik?
 Kolejne rozdziały wchodzą gładko, jak dobre wino (tu trochę kontrowersji, żeby pobudzić czytelnika). Czasem miałem tylko wrażenie, że coś zostało już wcześniej napisane, wypowiedziane. Może dlatego, że książeczka formą przypomina trochę bloga, trochę pamiętnik a tekst powstawał równolegle do zmian jakie w mózgu autora powodował brak alkoholu
Autor często w dowcipny sposób opowiada o pierwszych miesiącach abstynencji i zmianach jakie obserwuje w swoim organiźmie. W książce wprost nie pada diagnoza: jestem alkoholikiem. Jest za to dużo   ciekawych spostrzeżeń i jeszcze więcej pytań. Czasem autor trochę "mędrkuje". Trzeźwiejący alkoholik (już niepijący) czy terapeuta, nie znajdą tu niczego odkrywczego. Książkę zdecydowanie mogę polecić tym, którym alkohol w codziennym życiu zaczyna przeszkadzać. Tym wszystkim, dla których warunkiem uruchomienia pozytywnych zmian życiu jest zaprzestanie picia, książka na pewno nie zaszkodzi"

Kup teraz  


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak działa lodówka turystyczna

Już kiedy mieliśmy z Ulą naszą przyczepę kempingową męczyło mnie jak, do diaska, działa lodówka zasilana gazem. W tych sprytnych urządzeniach możemy sobie wybierać, czy chcemy zasilać je prądem stałym o napięciu 12 V, zmiennym 230 albo gazem.  Przy przełączeniu na gaz trzeba było zapalić płomyk, który w mały okienku wewnątrz lodówki stanowił dobry znak początku schładzania.

Gotowanie: Placki ziemniaczane i indukcja magnetyczna

Smażenie placków ziemniaczanych, można śmiało stwierdzić, spotyka się ze społecznym potępieniem. Ze względu na tłuszcz no i na same ziemniaki, od których nazwa placka się wywodzi. Faktycznie nawet używanie dobrej patelni nie pomaga, bo chłoną one to na czym są smażone jak gąbka. Wziąwszy do ręki takiego placka (już lekko ostudzonego) można z niego z pół kieliszka łoju wycisnąć. Zbyszko z Bogdańca prawdopodobnie wycisnął by cały kieliszek co i tak nie byłoby w stanie dorównać wynikom Chucka Norrisa w tej materii. Po co jest tłuszcz? Tłuszcz w potrawie jest nośnikiem zapachu i niektórych smaków. To w nim rozpuszczone są estry, które nadają potrawom unikalny smak. Podczas obróbki termicznej przenoszą ciepło z powierzchni patelni, są takim wymiennikiem ciepła. Smażenie placka jest więc dużo szybsze niż gdybyśmy chcieli zrobić go na sucho. Zresztą dlatego tak popularne jest smażenie na głębokim tłuszczu. Można szybko przygotować potrawę. Smażenie na głębokim tłuszczu, choć brzmi

O Smoleńsku pisze doświadczony pilot - warto przeczytać

Przeczytałem na FB a nie chciałbym, aby ten wartościowy tekst autorstwa Pana Jerzego Grzędzielskiego gdzieś zaginął Doczekałem się pięknej, wolnej Polski. Nie chcę jej stracić, o katastrofie smoleńskiej mam prawo mówić. Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię, od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku po Amerykę Północną i Południową. W cywilizowanym świecie do kokpitu samolotu wiozącego VIP-ów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan prawie dwie godziny krążył po stronie tureckiej, po uzyskaniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po wylądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a politycy sami wiedzieliby najlepiej co robić.